poniedziałek, 16 września 2013

Rozdział II

Kaleki kocur walczy dobrze. Mimo, że nie udaje mu się wystarczająco skutecznie schwycić Skałę za szyję, to atakuje odpowiednie części ciała. Każdy jego ruch wydaje się być dokładnie zaplanowany. Czy to możliwe, by planował zamach na Przywódcę, którego notabene powinien być poplecznikiem i przyjacielem? Ataki jego grubych łap są niezwykle precyzyjne. Atakuje czułe punkty: uszy, nos, pachwiny. Dokładnie wie, jak to się robi. Wie, jak układać łapy, żeby uderzenie było najbardziej bolesne.
 - Szumowina! – dociera do mnie stłumiony lekko głos szarego kocura, którego pysk zginął w burzy rudego futra na mojej kryzie. Moje serce i oddech przyspieszają gwałtownie, kiedy czuję coraz bliżej siebie napięte mięśnie Skały. Mimo to, że walka jest nierówna i teoretycznie szala zwycięstwa powinna przechylać się na naszą stronę, to ku naszemu wielkiemu zdziwieniu dzieje się inaczej. Potężny samiec jest w stanie odepchnąć mnie i Cedr od siebie jednym mocnym szarpnięciem. Całe szczęście, w porę chwytam twór najbliższy moim kłom. Okazuje się nim być ucho Skały. Czuję, jak w ciągu jednego uderzenia serca miękka tkanka pęka. Zaciskam na niej zęby, trzymając się kurczowo, jak ostatniej deski ratunku. Skała nie zostaje jednak głuchy na zadawany mu ból.

Rozdział I

Dudniąca mi w uszach krew zagłusza wszystkie dźwięki i myśli, które pchają się do mojej głowy tłumnie jak nigdy. Dziękuję jej w duchu za to. Wiatr smaga moje futro, pcha w przeciwną stronę. Mimo tego brnąć muszę przed siebie, serce wali jak młotem. Łapy gładko przesuwają się po twardym betonowym podłożu, ledwo odrywając się od ziemi. Jestem jak cień, przemieszczam się lekkim chodem, krokiem charakterystycznym tylko dla mojego gatunku. Wzrok mam wbity w jeden nic nie znaczący punkt, choć wiem, że nie powinienem. Mimo, że jest środek nocy, a po jaśniejącym na czarnym niebie księżycu widzę, że zbliża się północ, to zagrożenie ze strony blaszanych machin i Pięciopalczastych nie straciło na sile. Sam nie wiem, kiedy zacząłem negatywnie się do nich odnosić. Strach pomyśleć, że jeszcze… wzdrygnąłem się na samą myśl, że jeszcze parę dni temu sam miałem futro tylko na… tylko na czubku głowy. Nie oglądam się za siebie, nie mam tego w zwyczaju, poza tym, muszę się spieszyć. Zawsze ja miałem najdalej na Spotkania. Skała zawsze wyznaczał na nie miejsca wyjątkowo daleko od mojej ludzkiej siedziby. Znów, nie mam pojęcia który raz tego wieczoru nawiedza mnie myśl o stalowoszarym kocurze. Krążą pogłoski, że od siedmiu wiosen nie przemienił się ani razu, ale nikt nie ma odwagi go zapytać. Nie bez powodu piastuje rolę swoistego Alfy, najważniejszego samca w grupie. Przyspieszam jeszcze bardziej. Nie mogę się spóźnić. Po tym jak straciłem stanowisko Bety, Skała wyładowuje na mnie całe napięcie za każdym razem, kiedy postąpię nie do końca tak, jak chciał.
Z zamyślenia wyrywa mnie dobrze znany mi dźwięk: przerażający, ogłuszający wrzask blaszanej maszyny. Dźwięk wydaje się być tak głośny, że byłby w stanie obudzić całe miasto a nawet śpiące za horyzontem słońce. Sztywnieję na środku jezdni w moment, wbijam wzrok w oślepiające światła, niczym sarna, która w złym momencie wybiegła na szosę, tkwię jak zaklęty. Podkulam puchaty ogon i zanim zdążam do końca zorientować się, co się dzieje, machina przejeżdża nade mną, krzycząc jeszcze przez chwile. Trwam jeszcze parę sekund na śmierdzącym spalinami asfalcie, potrząsam głową i ruszam w dalszą drogę. Tym razem już bardziej zważając na otoczenie.